Translate

sobota, 8 września 2012

Mon Parfum ****


Naprawdę, absolutnie przepadam za lodowatym zimnem. Marzę o ślubie w  szwedzkiej Ice Chapel, o miesiącu miodowym w śnieżnej nicości Svalbardu, o nartach i sankach w Whistler/Blackcomb w Kanadzie. Jednak na samym początku września, kiedy po raz pierwszy po wakacjach zamykam na noc okna, bo nie umiem trzymać nosa pod kołdrą, odkrywam przypływ uczuć do aksamitnie ciepłego Mon Parfum Martine Micallef i Geoffreya Nejmana.


Przypuszczam, że G.N. chcąc ukazać swoją miłość do Martine w połączeniu passiflory, pomarańczy, karmelu i piżma, przeszedł swym dziełem własne oczekiwania. Niemożliwe stało się faktem, w zapachu otrzymaliśmy portret ukochanej pięknej kobiety, delikatnej i silnej zarazem, wesołej, uwodzicielskiej, duszy towarzystwa. Widzę tę kobietę otoczoną dziećmi (czy Państwo N-M nie mają ich pięcioro?), siedzącą na miękkiej poduszce, z podwiniętymi nogami, zatopioną w lekturze, nieskrępowaną otaczającym ją luksusem, snującą plany na kolejny dobry rok.


W Mon Parfum nie ma sprzeczności. To zapach od początku do końca ciepły, gładki, ocierający się o ciało niczym miękki mruczący kot. To woń uroczego flirtu, ale nie erotyki, bliżej mu do radosnej żony niż niespokojnej kochanki. Mon Pafum izoluje od codzienności, problemów, wątpliwości i pozostaje w najwyższym kontraście do polskiej nazwy passiflory: męczennica zwyczajna..



1 komentarz:

Anonimowy pisze...

Ten opis jest jak kawałek dobrej literatury.A może jakaś historia miłosna z dobrymi zapachami w tle?