Translate

wtorek, 4 grudnia 2012

Amazingreen *


Ugh. Comme des Garcons, gratulacje dla projektanta butelek, ponieważ wiele osób sięgnie po ten magnetyzujący, obły, przepięknie-zielony kształt. Jednak w środku, zamiast oczekiwanych fajerwerków w dżungli- nuuuudyyy. Jeśli podzielić nuty klasycznie na trzy, to początkiem jest świeży męski dezodorant, środkiem- kwiatowy płyn do podłogi, a zamknięciem- znowu męski dezodorant, tym razem duszący. 


Zapach jest jednowymiarowy i kompletnie nieinteresujący. Proponuję zmianę nazwy na Boring Pale, a butelki na żółtawy plastik.

poniedziałek, 1 października 2012

Santal majuscule *


"Wiozę Ci próbkę nowego Lutensa. Ma być z sandałowcem, turecką różą i kakao". Rozpakowywałam ją tak szybko, że podarłam pudełko. Jeden nadgarstek, drugi i... pierwszy moment, pozytywny, słodki jak Arabie, ale już po chwili... ech. Rozumiem moje dziecko, które znalazło 2 lata temu pod choinką Gormity ze starej, niemodnej już serii. Santal majuscule rozczarowuje- tandetny, męczący, nieelegancki, zwyczajnie nie do zniesienia. To ten zapach, którego nijak nie możemy z siebie zmyć, mimo że trzemy skórę antycellulitową rękawicą, zużywając wszystkie po kolei mydła w kostce i w płynie, nawet te antybakteryjne. Kontrast wesela i przygnębienia- kac pięć minut od rozpoczęcia sylwestrowej zabawy. 


Tylko jedno, dramatyczne, porównanie przychodzi mi do głowy. Nie, w zasadzie dwa. Pierwsze, to perfumy, które otrzymałam od osoby, która zna się na takim mnóstwie rzeczy, że wybaczam, iż kompletnie nie zna się na zapachach. Dostałam je jednak z napomnieniem: "Wreszcie będziesz pachniała jak dorosła kobieta". Jeśli tak pachną dorosłe kobiety, obym jak najdłużej pozostała dzieckiem, a później, od razu, uroczą starszą panią. Ange ou Demon, Givenchy. Nie wiem jaka ingrediencja powoduje takie mdłości, a chciałabym wiedzieć. Staram się ją omijać- i tym samym muszę wyrzucić z domu Satan-tal Majuscule.


Drugie porównanie jest równie odstręczające: biżuteria z India Shop. Przerdzewiałe metalowe złączki bazarowych koralików, przesycone wonią kadzidełek uparcie palonych na stojaczku między szklanką herbaty i kasą fiskalną. Stare, przybrudzone, szpecące najlepiej dobrany strój. Wolałabym jednak nosić 'indyjską' bransoletkę, niż Santal, byleby tylko uniknąć bólu głowy i niechęci do wszystkich perfum przez kilka kolejnych dni.

czwartek, 20 września 2012

Un Air d'Habanita ****


Sztandarowym zapachem Molinarda jest Habanita, zapach z początku zeszłego wieku, głęboki, gorący, skórzano-zwierzęcy, tajemniczy. Czekam by do niego dorosnąć.


Tymczasem zachwycam się małym braciszkiem Habanity- Un Air d'Habanita, zapachem, w którym nie ma ani drapieżności, ani mroku- to likier z czarnych porzeczek stonowany wetiwerią, grejpfrutem i ambrą. Przywołuje szczęśliwe momenty z dzieciństwa, kiedy modne były cukierki Bon Pari, jedyne cukierki, których smak pamiętam do dziś. Jakby ze szkła- słodkie, ale przezroczyste i lekkie- sama przyjemność.


Jak to bywa z młodszym rodzeństwem, Air pachnie świeżo wykąpanym dzieckiem, owocami z niemowlęcego słoiczka, oliwką 'na sen'. Wszystkie eksklamacje zachwyconych cioć i babć: 'rozkoszny!', 'słodziutki!' i 'do schrupania!', będą tu całkowicie na miejscu. Air daje się podziwiać, nieustannie uśmiechnięty i prawdziwie uroczy. 


Gdyby był dorosły, piękny jak siostra, nie miałby jej stanowczości i wyniosłego sposobu bycia. Piłka plażowa, beztroska i prostolinijność zjednywałyby mu przyjaciół i otaczały aurą niekończących się wakacji.  

sobota, 8 września 2012

Mon Parfum ****


Naprawdę, absolutnie przepadam za lodowatym zimnem. Marzę o ślubie w  szwedzkiej Ice Chapel, o miesiącu miodowym w śnieżnej nicości Svalbardu, o nartach i sankach w Whistler/Blackcomb w Kanadzie. Jednak na samym początku września, kiedy po raz pierwszy po wakacjach zamykam na noc okna, bo nie umiem trzymać nosa pod kołdrą, odkrywam przypływ uczuć do aksamitnie ciepłego Mon Parfum Martine Micallef i Geoffreya Nejmana.


Przypuszczam, że G.N. chcąc ukazać swoją miłość do Martine w połączeniu passiflory, pomarańczy, karmelu i piżma, przeszedł swym dziełem własne oczekiwania. Niemożliwe stało się faktem, w zapachu otrzymaliśmy portret ukochanej pięknej kobiety, delikatnej i silnej zarazem, wesołej, uwodzicielskiej, duszy towarzystwa. Widzę tę kobietę otoczoną dziećmi (czy Państwo N-M nie mają ich pięcioro?), siedzącą na miękkiej poduszce, z podwiniętymi nogami, zatopioną w lekturze, nieskrępowaną otaczającym ją luksusem, snującą plany na kolejny dobry rok.


W Mon Parfum nie ma sprzeczności. To zapach od początku do końca ciepły, gładki, ocierający się o ciało niczym miękki mruczący kot. To woń uroczego flirtu, ale nie erotyki, bliżej mu do radosnej żony niż niespokojnej kochanki. Mon Pafum izoluje od codzienności, problemów, wątpliwości i pozostaje w najwyższym kontraście do polskiej nazwy passiflory: męczennica zwyczajna..



Original Vetiver **


Pasje nadają życiu sens, ale bywają szkodliwe, jeśli odsuwają hobbystę od ukochanej rodziny :-) Stąd też na blogu skórzano-drzewno-ziołowo-kadzidlanego abstynenta cytrusów i traw, gości Original Vetiver londyńsko-paryskiego Creeda. 


Rodzinna firma Creed została założona w 1760 roku, toteż wcale mnie nie dziwi, że Original Vetiver nie kojarzy mi się z niczym prócz mydła do golenia z półki najbardziej konserwatywnego z torysów, zatwardziałego starego kawalera o kwaśnej minie i oddechu. W opozycji do mojej gęsiej skórki trwają nosy eleganckich biznesmenów oraz pewnego 9-latka, którego kocham ponad wszystko. Oto jego analiza wyciągu z czterometrowych korzonków wetiwerii pachnącej, otoczonej bergamotką i drzewem sandałowym (ja go czuję tylko w zakrętce), i otulonej ambrą.


To zapach tak świetny jak metal. Ostry na początku, ale nie na skórze. To nie tak jakbyś trzymała przez cały dzień w ręku hantle, przeciwnie, ten zapach niesie cię do góry. Jest zielony tak jak jego genialna butelka, a już najlepsza to jest nakrętka (faktycznie, wygląda jak herbowy stempel). Gorzki, trochę kwaskowaty, ale ma też lekko słodkawą nutę. Najmocniejszy zapach, jaki w życiu wąchałem- wystarczy, że rano się psikniesz i pachniesz przez cały dzień. Czujesz się w nim swobodnie i elegancko. Wszędzie pachnie inaczej, ale jeśli jest gorąco i duszno, zaczynasz czuć antybiotyk.



piątek, 7 września 2012

Wardasina *****+

Dobrze jest ufać swojemu instynktowi i od czasu do czasu przemóc rozbawienie, wywołane przez niedoskonały pomysł projektanta butelki perfum. Tym bardziej, że włoski Xerjoff, który zwykł rozpieszczać zmysły najbardziej wyszukanymi z flakonów, zdecydował się ukryć w powyższej bombonierce kwintesencję uroku, elegancji i... prostoty. 


Biorąc w dłonie to złocone aksamitne cudeńko o czarującej nazwie 'mała różyczka', spodziewałam się doświadczyć zapachu pralinek, wiśni w czekoladzie, a, w najlepszym wypadku, przesadnie radosnego, letniego bukietu kwiatów. Ale czy nie po to właśnie chadzamy do perfumerii, żeby nos wyłączył na moment słuch, przyćmił wzrok i odebrał mowę? Wardasina z linii Sospiro jest zapachem oszałamiającym i  nie ma sensu wymieniać odmian róż, rodzajów ziół i drzew, które składają się na ten efekt. Kompozycja wywołuje stan absolutnego upojenia, błogości, osławionej nirwany, a jednocześnie pozostaje niezwykle uniwersalna, niezobowiązująca, wprost uprzejma. 


Perfumy mogą dodawać pewności siebie, zadziorności, ukazują ludzki charakter, poczucie humoru, szacunek do innych lub jego brak, dystans do świata. Wardasina to zapach charyzmy, intelektu, oddalający od powszechności, a ze zwyczajności i rutyny czyniący własny wszechświat, w którym każde działanie ma szczególną wartość.


Przypadkowo okazało się, że połączenie Wardasiny z Paper Passion Escentric Molecules całkowicie wyklucza jakąkolwiek inna aktywność oprócz siedzenia, leżenia lub spacerowania i rozkoszowania się własnym zapachem..



czwartek, 6 września 2012

Emir *****


Dla niektórych doskonałość roku 2010, dla innych doskonałość wszech czasów. Emir to bogactwo, dojrzałość, doświadczenie. Bardzo młody mężczyzna może poczuć się przytłoczony, gdy gorycz oudu i surowość pieprzu złagodnieją i dadzą się przeniknąć piżmowo-paczulowej słodyczy. Mężczyzna dorosły (przynajmniej ciałem) przeczeka tę łagodność, wiedząc, że po niej pojawią się nuty skórzane, wprost zwierzęce, zdolne obudzić najgłębiej skrywane instynkty.

Kobieta, ubrana w Emira, będzie pod opieką tajemniczego sułtana, charyzmatycznego przywódcy, dominującego kochanka, z humorem przyjmującego opowieści o swoim domniemanym okrucieństwie. Jej Emir jest hojnym zwycięzcą, z łatwością obejmującym ramieniem nowych przyjaciół, jednak tkliwym i łagodnym jedynie dla najbliższych. Właśnie ta dwoistość- obietnica radości i bliskości, do której dostępu bronią głęboki szacunek i naturalny dystans- czyni z Emira doskonałość naszej rodzinnej szuflady z perfumami :-)


Do powyższej recenzji została użyta butelka z dotychczasowej edycji perfum. Córka Geoffrey'a przekazała nam w Cannes, że linia produkcyjna została zamknięta. Nie dopytywaliśmy dlaczego, mamy nadzieję, że to nie kłótnia między Państwem Micallef-Nejman. Emir pozostaje dostępny w butelce projektu Martine, co, jak wiadomo, oznacza kryształki, błyskotki i krągłości kształtów. Jeśli ta forma nie znajdzie uznania w oczach poważnego biznesmena, sportowca, tudzież amatora kątów prostych, można prosić o przelanie perfum do zwyczajnej przezroczystej butelki ze srebrną nakrętką.

piątek, 24 sierpnia 2012

Angeliques sous la Pluie *****


Arcydzięgiel, którym Jean-Claude Ellena posłużył się do stworzenia bajecznego Angeliques sous la Pluie jest popularną i niepozorną rośliną, przeistoczoną przez mistrza z Kopciuszka w piękną królewnę. W rolę Dobrej Wróżki wciela się kolendra, karetą powozi pieprz, a książę z pantofelkiem to cedr. 


Współbohaterowie nie próbują zagłuszyć wilgotnego, świeżego, zielono-białego arcydzięgla. Urzekający zapach nie traci lekkości od pierwszego do ostatniego akordu, czyli przez około 2-3 godziny. Później całkowicie znika.


Jean-Claude Ellena, który sam w ogóle nie używa perfum, jest genialnym Nosem rodem z Grasse, aktualnie zatrudnionym przez Hermes. Bajkowe ogrody, gdzie z miękkich łopianów spływają krople rosy, gdzie panują rządy wiatru, wody i naturalnej czystości są jego specjalnością, a Angeliques sous la Pluie jest przejawem absolutnego geniuszu mistrza. 

wtorek, 21 sierpnia 2012

Fille en Aiguilles *****


Wielbiciele zapachów niszowych unoszą brew: Serge Lutens jest już dostępny w jednej z perfumerii sieciowych. Jednak choćby nawet Fille en Aiguilles zaczęto sprzedawać w kioskach, zapach ten pozostanie arcydziełem: spacerem po połyskującym w słońcu mieście pełnym sklepów, muzeów, kościołów. Prowadzi nas do kaplicy, w której z modlitwą wiernych unosi się do Opatrzności dym kadzideł. Świadomi piekącego gorąca, które jest poza świątynią, chronimy się w chłodzie kamiennych ścian. Zanurzamy twarz w dłoniach zwilżonych wodą z aspersorium, w które mnich wkruszył rano kilka sosnowych igieł i kawałków żywicy. 


Fille en Aiguilles dobrze jest, choć przez chwilę, kontemplować w zupełnej ciszy. Po oddaniu należnego mu hołdu, można biec do pracy albo na kawę z koleżankami. Niezastąpiony, jeśli pragniemy, by ukochana osoba nie oddalała od nas swojego nosa przez cały wieczór.

Cuir Venenum ****



Niezwykły kolor Cuir Venenum stojącego wśród setek butelek perfum przykuwa wzrok i wabi nos. Po ciężkim dniu w pracy już pierwsza kropla na blotterze gasi zmęczenie i irytację. Gdy kolejne krople ukazują swą moc tym razem na nadgarstkach, wybiegasz z perfumerii jak dziecko, które właśnie dostało 'szóstkę' z rocznej klasówki, idzie do kina z kolegami i odlicza dni do urodzinowego tortu. 


Ilości optymizmu skondensowanego w Cuir Venenum nie da się zmierzyć procentami nut skórzanych, kadzidlanych czy drzewnych. To sama niewysłowiona radość, skacząca do góry z uniesionymi rękoma. Uwaga: wg. mnie doskonały zapach na zimę, latem może przypominać rozlane piwo ;-)