Translate

poniedziałek, 1 października 2012

Santal majuscule *


"Wiozę Ci próbkę nowego Lutensa. Ma być z sandałowcem, turecką różą i kakao". Rozpakowywałam ją tak szybko, że podarłam pudełko. Jeden nadgarstek, drugi i... pierwszy moment, pozytywny, słodki jak Arabie, ale już po chwili... ech. Rozumiem moje dziecko, które znalazło 2 lata temu pod choinką Gormity ze starej, niemodnej już serii. Santal majuscule rozczarowuje- tandetny, męczący, nieelegancki, zwyczajnie nie do zniesienia. To ten zapach, którego nijak nie możemy z siebie zmyć, mimo że trzemy skórę antycellulitową rękawicą, zużywając wszystkie po kolei mydła w kostce i w płynie, nawet te antybakteryjne. Kontrast wesela i przygnębienia- kac pięć minut od rozpoczęcia sylwestrowej zabawy. 


Tylko jedno, dramatyczne, porównanie przychodzi mi do głowy. Nie, w zasadzie dwa. Pierwsze, to perfumy, które otrzymałam od osoby, która zna się na takim mnóstwie rzeczy, że wybaczam, iż kompletnie nie zna się na zapachach. Dostałam je jednak z napomnieniem: "Wreszcie będziesz pachniała jak dorosła kobieta". Jeśli tak pachną dorosłe kobiety, obym jak najdłużej pozostała dzieckiem, a później, od razu, uroczą starszą panią. Ange ou Demon, Givenchy. Nie wiem jaka ingrediencja powoduje takie mdłości, a chciałabym wiedzieć. Staram się ją omijać- i tym samym muszę wyrzucić z domu Satan-tal Majuscule.


Drugie porównanie jest równie odstręczające: biżuteria z India Shop. Przerdzewiałe metalowe złączki bazarowych koralików, przesycone wonią kadzidełek uparcie palonych na stojaczku między szklanką herbaty i kasą fiskalną. Stare, przybrudzone, szpecące najlepiej dobrany strój. Wolałabym jednak nosić 'indyjską' bransoletkę, niż Santal, byleby tylko uniknąć bólu głowy i niechęci do wszystkich perfum przez kilka kolejnych dni.